Świętowaliśmy bukietami kwiatów Dzień Matki, parę dni później beztroskim śmiechem i słodyczą czekolady Dzień Dziecka, a przecież są w naszym życiu jeszcze inne, ważne osoby. I nie mówię o dziadkach, bo to takie oczywiste, no i mają swoje święto. Chodzi o przyjaciół. Co z nimi? Pewnie jest jakiś międzynarodowy dzień przyjaźni, ale czy ktoś go należycie świętuje przy cosmopolitanie i ploteczkach? Nie kojarzę! Wnoszę zatem, byście ustaliły z waszymi bratnimi duszami taki dzień indywidualnie, bo czemu nie? Każdy powód do spotkania jest dobry. My z J. mamy taki dzień we wrześniu, na cześć pierwszego spotkania. I choć mam trzy takie osoby w życiu, to właśnie J. dedykuję ten wpis. Dlaczego?
Znamy się dziesięć lat. Dziesięć. Zważywszy, że obie mamy po dwadzieścia dwa lata, to niemal połowę życia. Przez cały ten czas nasza relacja jest niezmiennie dobra. A zaczęło się na szkolnym boisku…
…kiedy pewnego września J. dołączyła do mojej klasy i obie nie przepadałyśmy za lekcjami wychowania fizycznego, więc ucinałyśmy sobie pogawędki, coby czas szybciej minął. Byłyśmy na etapie grania w Simsy, kupowania nowych dodatków do nich i czytania Harry’ego Pottera, to tematów do ekscytacji i rzeczy na wymianę nie brakowało, a WF był często.
W gimnazjum J. była moim matematycznym kołem ratunkowym. To znaczy, siedziała ze mną w pierwszej ławce, nie pozwalała, żebym za mocno skupiała się na lekcji, w razie potrzeby wytłumaczyła, co trzeba (musicie wiedzieć, że w moich oczach była geniuszem w tej dziedzinie) i ratowała przed utonięciem na sprawdzianie, nie zasłaniając swoich rozwiązań. W szkole średniej niestety nie była odpowiedzialna za moje umiejętności w przedmiotach ścisłych, ale… wciąż była gdzieś blisko, mimo że wybrałyśmy inne profile klas. Łatwo zgadnąć, która jaki. Nadal łączyła nas serdeczność, miłość do książek i już nie gier komputerowych, ale vlogów. Wspólne oglądanie Rock Glam Princess praktykujemy do dziś.
No a dziś? Mieszkamy w innych miastach, czasem nie widujemy się kilka miesięcy, ale zawsze o sobie pamiętamy, kupujemy urodzinowe prezenty i drobiazgi z jeszcze drobniejszych podróży. A kiedy możemy – spotykamy i spędzamy czas, jak gdyby nie było żadnego okresu niewidzenia się. To niesamowite!
Droga J., fajnie, że jesteś. Dziękuję, że to Ty wierzyłaś, że będę kiedyś blogerką. Ja zawsze opowiadałam Ci o kobietach, które z zapałem czytam w sieci, a Ty odpowiadałaś: „będziesz wśród nich, założysz się?”. Nie wierzyłam, dzisiaj jestem. Jako jedyna wiedziałaś, że chciałam studiować w Krakowie i że rekrutowałam i mówiłaś: „nie nastawiaj się na nic innego, przecież dostaniesz się na UJ”. Nie wierzyłam, dla mnie była to wizja odrealniona, Ty wierzyłaś i tak się stało. Podobnie było z dziesiątkami sytuacji, kiedy to Ty byłaś pewniejsza niż ja i na szczęście miałaś rację. Dzięki, bo to zawsze lepiej, kiedy gdzieś w pobliżu jest taka duszyczka. Taka wiedźma trochę, ale ja kocham wiedźmy.
Dziękuję za milion drobnych rzeczy, za danie, które zawsze przygotowujemy z okazji spotkania, za spacery z kubkiem lodów latem, wyprawy na zakupy, oglądanie bajek, wierne lajkowanie wszystkiego, co publikuję. Za dostarczanie mi podręczników do historii literatury, za mój ulubiony lakier hybrydowy i stos słoików ze słomką, które zwozisz mi dzielnie aż z Holandii (a pamiętasz, że tym razem obiecałaś mi biały pojemnik z przegródkami na herbaty?), różowy przepiśnik i obraz z nadrukiem LESS IS MORE. Znasz mnie!
I znaj jak najdłużej.