Nie samymi książkami żyje człowiek. Pisaniem i fotografowaniem też nie. Serialu potrzebuje! Nie zawsze dobrego, nie zawsze ambitnego, ot, rozrywki, może inspiracji, może przy okazji nauki czegoś nowego. Tej jesieni moja lista serialowa jest bardzo krótka. Chyba nie umiesz szukać lub nie wiem gdzie. Mimo że zbiór okrojony, to i tak się dzielę, bo może jeszcze tego nie znasz?
Urocza historia. Pięćdziesięcioletni Jimmy, właściciel restauracji, słynie z podrywania kobiet na opowiastkę o tym, że wszystko w życiu osiągnął, ale bardzo brakuje mu rodziny. Los postanowił zrobić mu niespodziankę i spełnić to pragnienie. Pewnego dnia staje przed nim dwudziestosześcioletni mężczyzna i oznajmia, że jest jego synem. Co więcej, syn ten ma małą córeczkę, co oznacza, że nasz playboy bez jednego siwego włoska nie dość, że nagle został ojcem, to jeszcze dziadkiem.
https://www.youtube.com/watch?v=1V7u8Jdo63A
Czy zaistniała sytuacja zweryfikuje prawdziwość chęci posiadania rodziny? Jak Jimmy poradzi sobie w nowych rolach, skoro słowo „dziadek” nie może przejść mu przed gardło? Szumnie dodaję ten serial do oglądanych tej jesieni, bo nie wiem, kiedy pojawi się kolejny odcinek, na razie mamy dostęp do dwudziestominutowego pilotażowego. Nawet jeśli miałoby się na tym skończyć, to polecam zobaczyć. Na pewno pouśmiechasz się pod nosem.
Nadszedł czas na wstydliwe wyznania. Uwielbiam Annę German (przeczytałam kilka biografii), jej muzykę (znam na pamięć nie tylko polskie piosenki, ale też te z włoskiego i rosyjskiego repertuaru). Nie wzięło się to jednak samo z siebie, lecz za sprawą serialu z Joanną Moro w roli głównej.
Dlatego kiedy dowiedziałam się o kolejnym serialu TVP1 czułam, że to coś dla mnie. Po pierwszych dwóch odcinkach nie miałam już wątpliwości.
Pierwsze lata po zakończeniu II wojny światowej. Włoska tancerka bierze ślub z rosyjskim lotnikiem. Mieszkają w Rzymie, jednak mężczyzna tęskni za ojczyzną i namawia żonę, by wraz z córką przeprowadzili się do Moskwy. Powitanie nie było takie, jakiego spodziewał się Stiepan – uważany jest za zdrajcę, który poddał się Niemcom. By uniknąć zsyłki do łagru zabiera rodzinę do małej wioski, a tam kolejna niespodzianka, spotyka swojego ojca, syna oraz dawną kobietę, których już dawno uznał za zmarłych…
Patrzę na ten serial oczami Talianki, czyli kruchej kobiety, która z miłości opuściła rodzinne Włochy, skazując się jednocześnie na trudne życie w ogarniętej biedą Rosji. Historia niełatwa, historia, którą dobrze poznać. Ja poznam do końca.
Rzadko oglądam telewizję. Cóż tam w dzień dobrego mogę znaleźć? Jak nie Szkoła, to Szpital, jak nie Szpital, to Ukryta prawda. Nie mówię, że to zło najgorsze, rozrywka jak wiele innych, ale jednak szkoda mi czasu na takie gapienie się w zupełnie nijakie produkcje.
Gdy pojawia się w ramówce coś innego, zazwyczaj się tym interesuję. W skrócie – Aż po sufit! to polska wersja australijskiego serialu Packed to the Rafters, polecałam w pierwszym slow-newsletterze.
Dorosłe dzieci wyfrunęły już z gniazdka, Joanna i Andrzej po dwudziestu pięciu latach małżeństwa wreszcie mogą cieszyć cię chwilami tylko dla siebie, drugą młodością wręcz. Radość ta nie trwa jednak długo, wszyscy po kolei wracają. Za co polubiłam? Za rodzinną atmosferę i to, że przy jednym odcinku raz śmieszkuję, za chwilę szczerze, do łezki w oku się wzruszam.
Biorąc pod uwagę fakt, że Grandfathered dopiero wystartował, a w dwóch kolejnych nie ma zbyt wielu odcinków, szybko mi się skończą! Możesz coś jeszcze polecić?