Styczeń Bez Zakupów był wyzwaniem trudnym. Czas się z nim rozliczyć!
Egzaminy i zaliczenia tak odcięły mnie od bloga, że nawet nie zauważyłam, że ktoś inny się tu rozgościł i robił szkody (za czujność dziękuję Hani, za pomoc wszystkim z BlackBalloon). Nie podsumowałam też tygodnia trzeciego i czwartego wyzwania, nie pisałam regularnie, przez to wszystko trudno mi było wrócić. Ale jestem i bardzo chcę być. Wracając do wyzwania, pewnie część z was wie, że razem z Olgą postanowiłyśmy przez miesiąc nie robić zbędnych zakupów i tym samym wypracować sobie nowe nawyki. Jak mi poszło?
Planowanie, gotowanie, brak stresu
Myślę, że w całym wyzwaniu nie było dla mnie problemem to, że nie kupię sobie kolejnej książki, ale to, że zakupy spożywcze mogłam robić tylko raz w tygodniu i to według wcześniej ułożonego planu posiłków na cały tydzień. Szczerze mówiąc, wydawało mi się to niemożliwe. A jednak udało się. Przez cztery tygodnie robiłam zakupy w sobotę lub niedzielę i dokładnie wiedziałam, co którego dnia będę jadła. Oczywiście trafiły się odstępstwa, takie jak pójście z koleżankami na obiad po egzaminie czy skorzystanie z cateringu, ale i tak jestem zadowolona z siebie, że starałam się trzymać wyzwania i tylko raz dokupiłam pieczywo. Robienie dużych zakupów raz w tygodniu zaoszczędziło mi mnóstwo czasu, który podczas pisania prac zaliczeniowych i nauki okazał się całkiem przydatny.
Wybryki
Nie będę jednak oszukiwać, że nie kupiłam nic a nic poza jedzeniem. Przyznaję się do nowego podkładu (była duża promocja i zamawiałam mamie, naprawdę żal było nie wziąć dla siebie, tym bardziej, że mój się kończył), zdarzyło mi się też kupić… rajstopy. Przyznaję się też do przeszukiwania sklepów internetowych w poszukiwaniu idealnej koszuli z wycięciem (takiej jak ma Mela na tym nagraniu, ktokolwiek widział gdzieś taką?). Wychodzi na to, że nie podołałam wyzwaniu, mimo to jestem zadowolona.
Efekt uboczny
Wybrałam się wczoraj do Empiku. Tydzień po zakończeniu wyzwania. Dodam, że mieszkając na wsi, miałam do niego jakieś 20 km. Spędziłam tam dobre pół godziny, przeglądałam z każdej strony dwie książki, po które teoretycznie pojechałam. Nie kupiłam. Kupię, jak przeczytam trzy rozpoczęte. Zauważyłam, że o wiele trudniej mi teraz kupić cokolwiek. Im dłużej się zastanawiam, tym bardziej jestem przekonana, że wcale tego w tym momencie nie potrzebuję. Ciekawy efekt uboczny.
Podsumowując
Ktoś mi powiedział na początku eksperymentu, że wszystko fajnie, teraz nie kupuję, ale jak się w lutym wyzwolę, to pewnie rzucę się wir zakupów i wydam trzy razy więcej niż wydałabym spełniając jakieś swoje zachcianki w styczniu. Bzdura 🙂 Pierwszy dzień lutego nie sprawił, że maniakalnie zaczęłam realizować zamówienia czekające w koszykach sklepów internetowych ani nie wróciłam z galerii z pełnymi torbami. W zasadzie to nadal nic nie kupiłam. I chcę się tego trzymać – rozsądnych zakupów, planowania posiłków i zapisywania wydatków. Było warto.